Półmaraton, półtorej godziny i ja

W niedzielę, 27. sierpnia, pojechałem do Heist-op-den-Berg (Belgia) zrealizować swój cel: przebiec półmaraton w czasie poniżej półtorej godziny. Mimo bólu na końcu biegu, dobrze się bawiłem. Wróciłem usatysfakcjonowany i z apetytem na więcej.

Od dawna planowałem start w półmaratonie w ostatni weekend sierpnia. Cały ostatni miesiąc poświęciłem na przygotowanie z myślą o tym starcie. Chciałem wystartować w 28. Hambacher Volks- und Straßenlauf w Niederzier w Niemczech, który miał się odbyć w sobotę, 26. sierpnia. No właśnie, miał się odbyć, ale się nie odbył. Dzień przed startem, w piątek rano, znalazłem na swojej skrzynce mailowej wiadomość, że wydarzenie zostaje anulowane. Dlaczego? Ze względów bezpieczeństwa. Przez protesty grupy ekologów przeciwko kopalni odkrywkowej. Nie ukrywam, trochę się zdenerwowałem i czułem zawiedziony. Ciężko trenowałem, z myślą, że właśnie w tę sobotę pobiegnę półmaraton poniżej półtorej godziny. Dodatkowo testowałem jak mój organizm zareaguje na ładowanie węglowodanów i już w czwartek moja dieta w sporej części opierała się o węgle (i przez węgiel nie pobiegliśmy 😉). No ale nic nie mogłem zrobić. Szybko się ogarnąłem i wyszukałem czy mogę pobiec półmaraton w innym miejscu w ten weekend. Znalazłem bieg Heist Loopt 2017, w niedzielę 27. sierpnia w Heist-op-den-Berg. Długo się nie zastanawiałem. Decyzja została podjęta - jedziemy na wycieczkę do Belgii!
W dniu startu około 10:00 zjadłem worek ryżu i trochę kurczaka z warzywami. O 10:30 wyruszyliśmy w prawie dwu godzinną podróż samochodem. Start półmaratonu zaplanowany był na godzinę 15:30, wcześniej był bieg na około 5 i 10 km oraz biegi dla dzieci. Wszystkie biegi rozgrywane były na tej samej pętli, około 5.3 km. W oczekiwaniu na mój start spotkałem Polaka, który do mnie podszedł i życzył powodzenia (rozpoznał mnie, rodaka, bo byłem w koszulce z orzełkiem i napisem Polska). Sanja biegła dychę i po biegu na szybko zrelacjonowała mi, że jest jeden zabójczy podbieg i dużo bruku. Nie bardzo jej wierzyłem, myślałem, że przesadza w zmęczeniu. Do startu miałem mniej niż pół godziny, więc dałem jej torbę i poszedłem się szybko rozgrzać. 
Nie chciałem tracić energii. Przetruchtałem jakiś kilometr, porozciągałem się trochę, ostatnie słowo zamienione z Sanją, ostatni wypad do WC i stałem na starcie. Dochodzi godzina 15:30 i robi się małe zamieszanie. Z półmaratonem startują sztafety, ale organizatorzy stwierdzili, że sztafety wystartują chwilę później i zaczęło się przepychanie. Kto na półmaraton - do przodu. W końcu się ustawiliśmy, stałem jakieś cztery metry za liną startu. Było ciasno. Od startu do przekroczenia linii mety zeszło mi jakieś 10 sekund. Ale OK, przyjechałem się tutaj ścigać z 90-ma minutami, więc się nie przejmowałem za bardzo. Liczył się czas netto, nie pozycja. Po 300 - 400 m rozbiegliśmy się, zrobiło się miejsce z boku i mogłem wrzucić wyższy bieg i biec z zakładaną szybkością.
Było ciepło, jak dla mnie nawet bardzo. Pytałem sam siebie: Zawsze jak biegnę półmaraton, słońce musi tak palić? Pamiętałem półmaraton z maja, w którym przesadziłem z tempem na początku (biegnąc po starcie poniżej 4:00/km!), też było gorąco. Ale tym razem nie szarżowałem, biegłem spokojnie w okolicach zakładanego tempa 4:08/km. Dotarłem do podbiegu, ale nie zrobił na mnie wrażenia, nawet na nim dużo nie zwolniłem. Biegłem swoje. Większym problemem było podłoże. Większość trasy to kostka brukowa, betonowe płytki i gdzieniegdzie asfalt. Bruk dawał popalić stopom. Dodatkowo na jednym skrzyżowaniu potknąłem się o krawężnik. Powoli zbliżałem się do końca pierwszego okrążenia. Czekała tam na mnie Sanja, która podała mi żel i uwieczniła mnie na zdjęciu (jeszcze uśmiechniętego 😉).


Rozpocząłem drugie okrążenie. Pierwsze pokonałem w 21:04 (mm:ss). Przekraczając linię startu usłyszałem gdzieś z tłumu: Dawaj Polska! Bardzo motywujące, od razu zwiększyłem tempo o kilka sekund 😁. Swoją drogą, to okrzyki typu Polska!, Go Polska! itp. słyszałem na każdym okrążeniu. Po akcencie poznałem, że w wielu przypadkach nie tylko Polacy mnie dopingowali. Nice!
Rozpoczynając drugie kółko sączyłem jeszcze żel. Za startem był punkt z wodą, popiłem i pobiegłem dalej, wciąż pełen energii. Nic ciekawego się nie działo. Drugie okrążenie w czasie 21:51.
Gdy wbiegałem na trzecie okrążenie, moja mina nie była już wesoła. Zmęczenie zaczęło narastać, byłem odwodniony, a podbieg, który lekceważyłem jakby urósł. Wiedziałem, że jestem blisko realizacji celu, że połowa za mną i nie mogę się poddać. Po koniec tego okrążenia planowałem wyciągnąć z kieszeni żel z kofeiną o smaku coli. Nie mogłem się doczekać tego momentu. Mniej więcej około 14-tego kilometra potknąłem się o dziurę w bruku. Niewiele brakowało do upadku. Zbliżał się koniec trzeciego kółka, mięśnie zaczynały boleć ze zmęczenia a stopy od podłoża. Wyciągnąłem żel i sączyłem go prawie dwa kilometry.
Rozpocząłem ostatnie, czwarte okrążenie. Trzecie zrobiłem w 22:17. Osiągnięcie celu było tak blisko i zarazem tak daleko. Na poboczu dostrzegłem Sanję. Pokiwałem do nie tylko spuszczoną głową z zaciśniętymi z bólu zębami. Coś krzyczała dopingując mnie, ale niewiele już do mnie docierało. Wiedziałem, że jak teraz nie dam z siebie wszystkiego, zawiodę sam siebie. Nie chciałem już biec, ale skutecznie się zmuszałem. A najgorsze jeszcze było przede mną. Podbieg urósł niewyobrażalnie! W tamtym momencie był to dla mnie bieg górski. Wbiegając na górę zrobiłem najwolniejszy kilometr na całej trasie 4:38. Na szczęście potem było już prawie cały czas z górki. Dodatkowo euforia i świadomość, że (już prawie) TO zrobiłem, dodały mi skrzydeł. Ostatni kilometr pokonałem w 3:51, ostatnie okrążenie w 22:12, łamiąc tym samym wymarzone 90 min na półmaratonie. Mój końcowy czas wyniósł 1:27:23!


Przekroczyłem metę unosząc ręce, a potem usiadłem pod płotem i... nie mogłem wstać 😝 Byłem potwornie zmęczony. Żołądek się buntował i po wypiciu szklanki soku chciało mi się wymiotować. Zmuszałem się do picia wody i napoju energetycznego na przemian, małymi łykami. Na szczęście wszytko szybko wróciło do normy i w nagrodę miałem belgijskie frytki 😊


Podsumowując. Bieg był wymagający, ale nie strasznie trudny. Najgorszy był dla mnie wszechobecny bruk, który dał się we znaki moim stopom. Organizacja biegu była sprawna, poza małym zamieszanie na starcie. Na trasie dwa oficjalne stoiska z wodą, jedno z gąbkami i do tego woda zapewniana przez mieszkańców Heist-op-den-Berg, który podawali kubki z swoich ogródków. Pić można było prawie co kilometr. Ja zrealizowałem kolejny ze swoich biegowych celów na ten rok (pierwszym było 10 km poniżej 40 min). Czas zacząć myśleć o kolejnym. Jeżeli chodzi o półmaraton, to chciałbym żeby to było poniżej 1:20:00. Nie wiem czemu, ale w tej chwili 1:25:00 nie robi na mnie większego wrażenia... 😉

Komentarze

  1. Mimo trudności- przebiegles! Z moja kondycją byłoby ciężko. Brawa za wytrwałość :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz